Twórca "Boksera" po raz kolejny dowodzi bowiem, że jest jednym z ciekawszych reżyserów współczesnego kina: wystarczająco odważnym, by nie bać się zwykłego melodramatyzmu, i wystarczająco
Ten film po prostu musiał powstać. Rozkochane w remake'ach Hollywood nie mogło przepuścić tak znakomitego scenariusza, jak ten napisany przez Andersa Thomasa Jensena. Opowieść o wojnie, braterskiej miłości, osobistych tragediach wpisanych w obraz wielkiej historii niejako stworzony był dla amerykańskich widzów. Nie dziwi więc fakt, że włodarze z Fabryki Snów zdecydowali się wyprodukować jankeską wersję "Braci"Susanne Bier, jednego z najwybitniejszych skandynawskich filmów dekady. Nie dziwi też, że amerykańscy "Bracia" okazują się filmem słabszym od europejskiego pierwowzoru – bardziej spektakularnym, lecz nie tak intensywnym.
Są trochę jak Kain i Abel, jak marnotrawny i posłuszny syn. Tommy (Jake Gyllenhaal) jest czarną owcą rodziny Cahillów. Zwłaszcza odkąd za brutalny napad trafił za więzienne kraty. Nie jest wzorem do naśladowania, nie przynosi też chluby surowemu i stanowczemu ojcu (Sam Sheppard). Pupilem starszego pana jest drugi z braci – Sam (Tobey Maguire), zawodowy żołnierz, mąż i ojciec dwóch dziewczynek. Obu braci dzieli prawie wszystko, natomiast łączy jedynie braterska miłość. To ona każe Tommy’emu zaopiekować się rodziną brata, gdy w czasie działań wojennych w Afganistanie Sam zostanie uznany za martwego. Życiowy lekkoduch z pociągiem do mocnych trunków będzie musiał odrobić lekcję odpowiedzialności i lojalności. Lekcję trudną i bolesną, bo komplikowaną przez uczucie, jakie połączy go z piękną bratową (Natalie Portman) i jej córeczkami.
Amerykańskie kino wciąż szuka opowieści, która opisze traumę afgańskiej wojny. W ostatnich latach na ekranach kin setki razy mówiono więc o tragizmie zbrojnego konfliktu, o narodowej dumie i krwawych politycznych interesach odbywających się za kulisami wojny. Było więc oczywiste, że film Susanne Bier doczeka się amerykańskiej wersji. W reżyserii Jima Sheridana"Bracia" wciąż pozostają dogłębną opowieścią o cenie wojny, o zniszczeniach, jakie powoduje ona w psychice żołnierzy i ich rodzin, ale z psychologicznego, intymnego obrazu przeistaczają się w film cokolwiek polityczny. Sheridan inaczej rozkłada akcenty. Reżyser, którego kino prawie zawsze zakotwiczone było w politycznym "tu i teraz", wprowadza do scenariusza Jensena antywojenny dyskurs. Na szczęście nie traci przy tym swej wrażliwości – "Bracia" wciąż pozostają filmem psychologicznym, dyskretnym i niedopowiedzianym.
Wielkość tej opowieści pociąga za sobą wyzwania, którym niełatwo jest sprostać. Trudne zadanie stoi zwłaszcza przed aktorami, bowiem muszą oni wcielić się w postaci bardzo wyraziste, ale nakreślone subtelną kreską. Spośród gwiazdorskiej trójki zdecydowanie najlepiej wypada Tobey Maguire. O ile bowiem Portman i Gyllenhaal są zaledwie poprawni, Maguire zdaje się ryzykować, grając na pograniczu szarży. Jego Sam jest wrażliwy, silny, pokiereszowany przez wojenne doświadczenia i traumy.
Brawurowa kreacja Amerykanina nie jest jedynym argumentem, dla którego warto zobaczyć "Braci"Sheridana. Twórca "Boksera" po raz kolejny dowodzi bowiem, że jest jednym z ciekawszych reżyserów współczesnego kina: wystarczająco odważnym, by nie bać się zwykłego melodramatyzmu, i wystarczająco świadomym, by go nie nadużywać.
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu